- Nie chodzi o to, że niedające się rozstrzygnąć wątpliwości należy tłumaczyć na korzyść oskarżonego - powiedział po wyroku sędzia Dariusz Ścisłowski, przewodniczący pięcioosobowego składu sędziowskiego. - My jesteśmy przekonani o niewinności oskarżonych.
Piątkowy wyrok to porażka prokuratury w jednej z najgłośniejszych spraw ostatnich lat. - Śledztwo w tej sprawie określiłbym jako totalny chaos - mówił sędzia. - Było prowadzone po omacku, bez planu.
Portierka z wydziału ekonomii US Henryka K. została znaleziona martwa 18 lipca 2000 r. Była skrępowana, usta miała zaklejone taśmą klejącą. Sekcja zwłok wykazała, że udusiła się. Sprawcy zrabowali wart 36 tys. zł sprzęt komputerowy i zniknęli nie pozostawiając żadnych śladów. Szukała ich blisko setka policjantów. Komendant wojewódzki wyznaczył wysoką nagrodę. Bez efektu. W 2001 r. przesłuchiwana w innej sprawie Anna G. zabójstwem tym obciążyła siebie, swego konkubenta Roberta K. i jego kolegę Waldemara O. (obaj są recydywistami). Mówiła, że w nocy zapukała do drzwi uniwersytetu, powiedziała portierce, że zepsuło jej się auto i musi wezwać pomoc. Dozorczyni otworzyła. Wtedy do środka wtargnęli mężczyźni, którzy pobili i skrępowali portierkę. Choć dwa dni później Anna G. odwołała swoje zeznania (tłumaczyła, że kłamała, aby ukarać konkubenta za zdradę), przez lata kurczowo trzymał się ich prokurator.
Sąd: - Lektura akt skłania do refleksji, że przedstawiciele organów ścigania wpadli w samozadowolenie, kiedy pojawiła się Anna G. dająca im sprawców na tacy. I zapomnieli o zweryfikowaniu tego pomówienia.
Sąd wskazał na cały szereg sprzeczności pomiędzy słowami Anny G. a zebranymi przez policję dowodami. Po pierwsze G. twierdziła, że weszli drzwiami, a technicy ustalili, że bandyci dostali się na uniwersytet oknem. Zmarła była niezwykle ostrożna, nawet wobec ludzi z uczelni. Wątpliwe, aby wpuściła w nocy obcych. Kolejny poważny zgrzyt: drzwi do portierni były wyważone. - Gdyby było jak mówiła za pierwszym razem Anna G., to po co sprawcy mieliby je wyważać?! Przecież mieli portierkę, która miała klucz. Bez problemu by jej ten klucz odebrali - mówił sędzia.
Kolejny szczegół: Anna G. powiedziała, że portierka miała na sobie fartuch i półbuty, a taśma użyta przez sprawców była brązowa. W rzeczywistości portierka miała na sobie spódnicę, bluzkę i klapki, a taśma była srebrna.
Policja odnalazła ślad buta nr 45, a oskarżeni noszą mniejsze. Na ich korzyść wypadły też badania na wykrywaczu kłamstw. Wynika z nich m.in., że żadna z osób siedzących na ławie oskarżonych nie ma związku emocjonalnego z tragicznym wydarzeniem na uniwersytecie. Jakby tego było mało, w trakcie procesu okazało się, że policjanci manipulowali zeznaniami Anny G.
- Mimo tego wszystkiego prokurator, jak na "Tytaniku", grał swoją melodię do końca - podsumował sędzia.
I dodał, że policja powinna poszukać prawdziwych sprawców. - Nie ma zbrodni doskonałych.
Zdaniem sądu, ktoś ze sprawców jest lub był związany z uniwersytetem. Włamywacze, mając pęk kluczy, otworzyli tylko te pomieszczenia, w których był sprzęt, jakiego szukali. Działali profesjonalnie, zabierając tylko twarde dyski z komputerów.
Tych dysków policji nigdy nie udało się odzyskać.
Po wyroku oskarżeni nie ukrywali radości. Obrońcy triumfowali.
A prokurator zapowiedział apelację.
Dodaj komentarz